To był kolejny rozczarowujący sezon.
Sezon, podczas którego nic niezwykłego się nie zdarzyło — przynajmniej
nie dla niego. Owszem, inni mieli niezłe momenty, wznosili trofea, cieszyli się medalami i nowymi rekordami.
A on? Indywidualnie stał na podium raz i to na jego najniższym stopniu. Ale
nawet wtedy nie był najlepszym z Niemców.
Prychnął lekceważąco pod nosem, po czym postawił walizkę oraz torbę z
nartami na posadzce i zaczął szukać w plecaku kluczy do mieszkania. Zawsze był
ktoś lepszy od niego, ktoś, kto wzbudzał większy podziw, przyciągał więcej
uwagi, a przede wszystkim latał dalej. Chyba w końcu musiał się pogodzić z
myślą, że już zawsze będzie w drużynie numerem dwa lub trzy.
A może nawet — gdy Severin wróci po kontuzji — numerem cztery.
Chodząca porażka, prychnął po raz kolejny i, wreszcie znalazłszy pęk
kluczy, otworzył drzwi do mieszkania. Powoli i niezdarnie wniósł swoje rzeczy
do środka, po czym zostawił je w wąskim korytarzyku z obietnicą, że za chwilę
znajdzie im lepsze miejsce. Może o nich nie zapomni, dzięki czemu uniknie
gniewnego parsknięcia Marlene, jakie za każdym razem wydobywa się z ust
dziewczyny, gdy szatynka wraca z pracy i potyka się o jego bagaże porozrzucane
po korytarzu.
Richard uśmiechnął się na myśl o swojej dziewczynie. Nie mógł się już
doczekać, aż zobaczy jej roześmianą twarz i zamknie ją w swoich objęciach.
Marlene Ziegler była bowiem jedynym pozytywem tego parszywego dnia.
Chociaż w jednym aspekcie jego życia dobrze się działo.
Po raz kolejny, przypominając sobie własne rozczarowanie, prychnął pod
nosem i, ściągnąwszy kurtkę i buty, wszedł do niewielkiego salonu. Mieszkanie
jego i Marlene może nie było duże czy luksusowe, ale żyło im się tutaj dobrze.
Oboje włożyli wiele wysiłku, by czuć się tu jak w domu i Richard musiał to
przyznać — uwielbiał wracać po konkursach czy zgrupowaniach do tego
niepozornego bloku stojącego nieopodal centrum Chemnitz.
Brunet powiódł wzrokiem po pokoju, po czym poszedł do kuchni. Na
drzwiach lodówki wisiała żółta karteczka — liścik od Marlene. Dziewczyna jak
zawsze o niego zadbała i przygotowała mu obiad, wystarczyło tylko by odgrzał go
w mikrofali.
Czasami zastanawiał się, jak wielkim cudem było to, że znalazł tak
idealną dziewczynę. Jasne, Marlene nie była pozbawiona wad; szczerze
nienawidziła jego ulubionych dżinsów z krokiem w kolanie, bywała marudna,
przesadnie narzekała na swoje ciało, wiecznie była na diecie i gotowała obleśne
obiady z tofu. Ale szczerze, kto nie posiada żadnych mankamentów? Poza tym
zdecydowanie w Ziegler było więcej rzeczy, które Richard kochał. Jak na
przykład jej uroczy śmiech, kiedy rozbawił ją jego (naprawdę) nieśmieszny żart
albo sposób, w jaki marszczy czoło, gdy on znowu strzeli jakąś gafę. A przede
wszystkim to, że wciąż i mimo wszystko z nim wytrzymywała. Odkąd się zeszli,
minęły już prawie dwa lata podczas, których nieraz zaszedł jej za skórę. Mimo
to wciąż przy nim była i nawet ich związek obył się bez burzliwych kłótni i
dramatycznych rozstać, jak to często lubiło bywać między nim a jego poprzednimi
dziewczynami.
Cóż, w gruncie rzeczy tworzyli zgraną i dobraną parę.
Zresztą, jak miał nie kochać dziewczyny, która akceptowała wszystkie
jego dziwne przyzwyczajania z cowieczornym rytuałem strojenia min do lustra na
czele.
Richard zerknął na zegar wiszący na ścianie. Jeszcze godzina dzieliła
go od wzięcia Marlene w ramiona. Jedna godzina i znowu będzie lepiej.
Tymczasem zdecydował, że jednak nie ma ochoty na jedzenie. Napił się
jedynie wody i wrócił do salonu, gdzie wyłożył się wygodnie na kanapie. Założył
ręce pod głowę, przymknął oczy i po raz kolejny dał się ponieś ponurym myślom.
Nie miał zielonego pojęcia, co znowu poszło nie tak, co zawiodło. Czy
niezbyt wystarczająco się starał? Nie dawał z siebie wszystkiego? Za mało pocił
się na treningach? Nie krzyczał z bólu, nie walczył z własnymi słabościami, nie
przekraczał kolejnych granic własnej wytrzymałości?
Przecież zawsze dawał z siebie dwieście procent. Nie wymigiwał się od
żmudnych treningów i dających w kość ćwiczeń. Pilnie wypełniał każde polecenie
trenera. Nawet czytał te wszystkie coachingowe poradniki, w których więcej było
pieprzenia niż wartościowych wskazówek.
Mimo wszystko był tu, gdzie był. Z dala od podium, wśród ludzi mu
podobnych. Był taki... przeciętny. Do bólu przeciętny i zwyczajny.
Jezu, miał dość rozczarowań i porażek. Nie wiedział, ile jeszcze razy
będzie potrafił przegryźć gorzką prawdę, która była nieubłagalna, niezmienna i paląca
niczym ogień — był przegrańcem. Przegrańcem, przeciętniakiem i frajerem. Nikim
więcej.
O rety.
Zacisnął mocniej zęby, wpatrując się w biały sufit. Tylko ta jedna
myśl krążyła mu po głowie zupełnie jak natrętna mucha, która za nic nie chce
się odczepić. A im więcej o tym myślał, tym czuł się gorzej. Rozczarowanie
dobrze nie smakowało. Spinało wszystkie mięśnie. Sprawiało, że coś ściskało go
w dołku. Zabraniało wierzyć we wszystkie tęcze po burzach.
Bo czy będzie lepiej?
Wiedział, że sam jest sobie winien. Co więcej, wreszcie przyjął to do
wiadomości. To nie wina niekorzystnych warunków, złego dnia, trefnej decyzji
trenera czy zwyczajnego pecha. To on i tylko on był odpowiedzialny za wszystkie
porażki w swoim życiu.
Tak, Richard Freitag był kowalem własnego losu i tak się zdarzyło, że
koncertowało wszystko spieprzył.
A trzeba było iść na tę przeklętą
medycynę, fuknął
w myślach, mimowolnie zaciskając palce w pięść, przynajmniej ratowałbym ludzi i robiłbym coś pożytecznego. A tak tylko
się ośmieszam.
Nie wiedział, co powinien zrobić po takim sezonie. Takich sezonach.
Czy ma nadal próbować, mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi wyraźnie
mówiących mu, że jest kiepskim skoczkiem? Ma być jak Janne Ahonen, który wciąż
wierzy, że jeszcze zawojuje świat, choć jego wyniki świadczą o czymś kompletnie
odwrotnym? A może powinien się poddać, znaleźć nowy sposób na życie, spróbować
czegoś, co dla odmiany przyniesie mu sukces?
Tylko, czy ktoś taki jak on może w czymkolwiek cokolwiek osiągnąć?
Zaczynał w to wątpić.
Westchnął. Miał dość siebie i swoich pesymistycznych myśli. Nigdy nie
był człowiekiem tego typu. Wręcz przeciwnie. W towarzystwie uchodził za
wariata, który wciąż się uśmiecha i który nie rozumie słowa niemożliwe. Był pozytywny, wesoły,
lekki. Był zupełnym przeciwieństwem osoby, która właśnie zaległa na kanapie w
jego salonie.
Co się, kurwa, stało?
Nawet nie zauważył, kiedy ta cała posępność wkradła się do jego życia.
Wszystko nastąpiło powoli, cicho i niezauważalnie. Zupełnie jakby to był
naturalny, kolejny etap jego życia. Nie potrafił powiedzieć, czy mu to
przeszkadzało. Teraz musiał się tylko trochę bardziej wysilać, by przy rodzinie
i przyjaciołach być wciąż tym samym Richie'm, którego znali.
Nawet jeśli sam już siebie nie znał.
Drzwi w przedpokoju cicho szczęknęły, a kilka sekund później Richard
mógł usłyszeć pełne irytacji przekleństwo okraszone jednak słabo maskowaną
radością.
- Cholera, Richard, znowu zostawiłeś swoje graty w korytarzu!
Ups, zapomniałem.
Freitag podniósł się z kanapy, by kilka chwil później chwycić w talii
Marlene Ziegler, podnieść ją i razem z nią obrócić się parę razy wokół własnej
osi, rozkoszując się jej słodkim zapachem i przyjemnym śmiechem rozchodzącym
się po całym mieszkaniu.
- Postaw mnie na ziemi, wariacie.
- Cieszę się, że cię widzę. - Powiedział, zatrzymując się w miejscu i
patrząc w jej brązowe oczy. - Choć smutno mi, że nie było cię w Planicy.
Szatynka uśmiechnęła się szeroko, przeczesując palcami jego włosy.
- Przecież wiesz, że miałam dużo nauki i jeszcze wypadła mi ta zmiana
w weekend...
- Wiem. - Richard również uśmiechnął się, choć musiał przyznać przed sobą,
że dość niechętnie. Przytulił Marlene, próbując odwrócić jej uwagę od tego grymasu, który miał uchodzić za
uśmiech. Wszystko w niej było takie znajome, kojące. Niemal sięgające ramion
brązowe włosy. Oczy pełne ciepła. Szeroki uśmiech na malinowych, pełnych
ustach. Wąska talia i zgrabne nogi. Zapach, od którego kręciło mu się w głowie.
Jak dobrze, że ją miał.
- Jadłeś coś? - Zapytała dziewczyna, wyplątując się z jego objęć i
siadając na kanapie.
Usiadł obok niej, przyciągając ją do siebie ramieniem.
- Nie byłem głodny.
- Może wyskoczymy do Alexxanders, aby uczcić koniec sezonu? - Rzuciła
niezobowiązująco.
Freitag zmarkotniał. Nie miał ochoty nigdzie wychodzić, zwłaszcza, że
przez ostatnie cztery miesiące ciągle żył na walizkach i jadał w przydrożnych
lub hotelowych restauracjach. Chciał
jedynie posiedzieć w domu, pooglądać telewizje, przytulić swoją dziewczynę. Nie
potrzebował drogich restauracji i wyszukanych potraw. Potrzebował jedynie...
Czego?
Sam nie wiedział.
- Nie wiem, czy jest co świętować. - Mruknął, patrząc gdzieś w dal.
Marlenie poruszyła się niepewnie w jego ramionach.
- Co masz na myśli?
To że jest frajerem? Że zatrzymał się na pięciu wygranych w Pucharze
Świata i za nic nie potrafił zmienić jakże niekorzystnego bilansu zwycięstw i
porażek? Że zawsze znajdą się od niego lepsi?
- Sama powiedz, który byłem w Pucharze Świata? - Burknął, czując jak z
powrotem siada mu humor. A przecież nie tak miało być. Miał spędzić miły
wieczór z Marlene, cieszyć się jej obecnością i zapomnieć o tym, co złe.
Szatynka westchnęła, po czym pogłaskała go po policzku.
- Teraz to nie najważniejsze.
- Byłem trzynasty. - Prychnął. - Nawet nie było mnie stać na to, żeby
dostać się do pierwszej dziesiątki.
- Zostaw to za sobą. I tak tego nie zmienisz.
Co jak co, ale Marlene nigdy nie umiała go pocieszyć.
- Znam tylko jeden sposób, by o tym nie myśleć. Ale on wymaga tego,
byśmy nigdzie dzisiaj nie szli. - Uśmiechnął się łobuzerko, po czym, zupełnie
zmieniając temat, pocałował Ziegler, bliżej przyciągając ją do siebie. Marlene
zaśmiała się i zacisnęła jedną dłoń na jego koszulce, a drugą przeczesała jego
włosy.
Uwielbiał ją.
- Hej. - Szatynka przerwała pocałunek, nieco się odsuwając. - Jeśli
myślisz, że cokolwiek dzisiaj będzie to nic z tego.
Richard zrobił minę bezpańskiego psa.
- Przecież mieliśmy świętować koniec sezonu.
- Przecież nie chciałeś go świętować.
- Ale...
- Ale masz szlaban na seksy, póki nie pójdziesz do fryzjera. - Marlene
uśmiechnęła się przekornie, pociągając chłopaka za włosy. - Zdaje mi się, że
nie umawialiśmy się, byś robił z siebie Chopina.
- No bez jaj. - Jęknął Freitag, opierając czoło na jej ramieniu.
Marlene zaśmiała się. Czasami potrafiła być okrutna.
- Pójdziesz do fryzjera?
Chciał zaprzeczyć, gdyż całkiem lubił nosić trochę dłuższe włosy. Ale
jak to mówią, są rzeczy ważne i ważniejsze. Richard musiał skapitulować.
Przeniósł usta na szyję Marlene. Dziewczyna znowu się odsunęła.
- Okej, pójdę jutro do fryzjera. - Poddał się z cichym westchnięciem
pełnym żalu.
- Na pewno?
- Na pewno, obiecuję.
- Super.
Marlene wreszcie dała się pocałować.
to jest to po co
przyszliśmy
ale nie jesteśmy
dłużej w stanie tego pożądać
już nie możemy
zawrócić
musimy zostawić to
wszystko na podłodze
- Jakie to było nudne. - Westchnął Andreas Wank, gdy narodowa kadra
skoczków narciarskich zajęła miejsce przy drewnianym stole w kącie tłocznego
baru. Próbowali nie rzucać się w oczy, by nie przyciągnąć zbędnego
zainteresowania przypadkowych ludzi. Byli za bardzo zmęczeni spotkaniem z
działaczami związku narciarskiego i głównymi sponsorami drużyny, by sztucznie
szczerzyć się do zdjęć z fanami i cieszyć się ich wsparciem. - Nie wiem, co
chcieli podsumować, skoro nic do podsumowania nie było.
- Mów za siebie. - Prychnął z wyższością Andreas Wellinger, po czym
posłał przyjacielowi wymowne spojrzenie. - Ja mam całkiem sporo dobrych rzeczy
do podsumowania.
- Chyba mówisz o dobrych dziewczynach, które przeleciałeś, a nie o
swoich wynikach. - Zaśmiał się Markus Eisenbichler, szturchając Wellingera w
bok.
Na twarzy młodszego Andreasa pojawiło się rozmarzenie.
- To również.
Richard powstrzymał się od przewrócenia oczami. Szczerze mówiąc, nie
miał ochoty siedzieć w tym barze i słuchać opowieści o miłosnych zdobyczach
Wellingera. W każdym innym momencie byłoby to zabawne i sam pewnie wziąłby
udział w podśmiechujkach z Andi'ego-Casanovy, ale teraz, po spotkaniu
podsumowującym sezon był za bardzo przygnębiony, by być duszą towarzystwa.
Wprawdzie od ostatniego konkursu w Planicy minął już tydzień, ale Freitag wciąż
był rozgoryczony i nie potrafił pogodzić się ze swoją porażką. Jakby miejsce
poza najlepszą dziesiątką Pucharu Świata wyzwoliło w nim jakieś głębsze, ukryte
dotąd żale, z którymi nie umiał się uporać.
A może po prostu wreszcie zaakceptował fakt, że był jedynie żałosnym
frajerem.
Stłumił westchnięcie i obrócił w dłoniach zimny kufel z piwem. Nie
przywiązując uwagi do rozmowy kumpli, powiódł wzrokiem po wypełnionym po brzegi
barze. Wystrój pubu był utrzymany w typowym dla lokali tego typu stylu.
Dominowało drewno, a przyjemny półmrok rozproszony był przez proste lampy
umieszczone na ścianach. Na główną salę docierał z palarni rozrzedzony dym.
Głośne śmiechy klientów mieszały się z popularnymi piosenkami, a powietrze pachniało
piwem i smażoną kiełbasą. Richard zauważył ukradkowe spojrzenia rzucane w ich
stronę połączone z ożywioną rozmową. Cóż, nie za wiele wyszło z ich wtopienia
się w tłum.
- Ale musicie przyznać, że ci z frajerzy z związku próbowali udawać,
że cieszą się z naszego sezonu, ale tak naprawdę widać było, że oczekiwali
czegoś więcej. - Kontynuował temat spotkania Wank. Jak już znalazł sobie coś
nad czym mógł marudzić, nie odpuszczał tak łatwo.
- Mieliśmy swoje momenty, ale nic wielkiego nie ugraliśmy, taka prawda.
- Wzruszył ramionami Severin Freund.
- Ważne, żebyśmy na igrzyskach dali czadu. - Wtrącił Stephan Leyhe.
Eisenbichler uniósł swój kufel.
- Proponuję więc toast za przyszły sezon.
Reszta przystała do propozycji Markusa. Zgodnie stuknęli się kuflami,
chcąc wierzyć, że w następnym cyklu Pucharu Świata będą najjaśniejszą drużyną,
której nikt nie będzie mógł pokonać.
Jedynie Richard nie był pewny, czy sam odegra istotną rolą w tym
przedsięwzięciu.
Nawet nie miał już sił martwić się swoim rosnącym pesymizmem.
- Muszę wam coś powiedzieć. - Wank zrobił pauzę i powiódł wzrokiem po
twarzach przyjaciół, chcąc upewnić się, że go słuchają. - Oświadczę się
Kerstin.
Przy stole zapadła cisza, przerywana jedynie kaszlem Richarda, który,
słysząc rewelację Andi'ego, zakrztusił się piwem. Spodziewał się wiele po swoim
wysokim przyjacielu, naprawdę, ale nie tego. Fakt faktem, że Wank szalał za
Kerstin jak za nikim innym wcześniej, ale, na litość boską, spotykali się
zaledwie od dwóch miesięcy.
- Jesteś pewien? - Wydukał Richard, nawet nie próbując kryć szoku.
W odpowiedzi Wank uśmiechnął się szeroko.
- W dwustu procentach.
- No stary. - Gwizdnął Severin.
- Ale wiesz, że nie będziesz mógł już się puszczać? - Markus uniósł
wysoko brwi. - Małżeństwo to prawie jak życie w celibacie.
- Nie idę przecież do zakonu.
- Ale będziesz mieć tylko jedną laskę.
- Nie wszyscy mają tak duże potrzeby jak ty, Markus. - Zaśmiał się
Wellinger.
- I kto to mówi.
- W każdym razie gratulacje czy coś. - Freund poklepał Wanka po
plecach.
- Dzięki. Ale błagam, pomóżcie mi coś wymyślić. Nie chcę jej tylko
zabrać na kolację i wyciągnąć z kieszeni pierścionek. Kerstin zasługuje na coś
totalnie czadowego.
- Z nas wszystkich Severin ma największe doświadczenie, jeśli chodzi o
oświadczyny. - Stwierdził Richard, a wszystkie twarze zwróciły się ku
blondynowi.
Freund wzruszył ramionami.
- Ja tam postawiłem na oklepaną, romantyczną kolację. I zadziałało,
jak widać. - Podniósł dłoń, dumnie prezentując obrączkę wciśniętą na serdeczny palec.
Wank sposępniał. Widać było, że oczekiwał czegoś więcej.
- Niech Richie coś wymyśli, on ma zawsze ciekawe pomysły. - Podsunął
Leyhe.
Freitag przewrócił oczami, gdy uwaga kumpli przeniosła się na jego
osobę. Owszem, czasami przychodziły mu do głowy niestworzone ideę, jak na przykład
wtedy, gdy wszystkie drzwi do hotelowych pokoi, w których mieszkali Norwedzy,
pozaklejali szczelnie papierem toaletowym, ale wtedy chodziło głównie o zabawę.
Oświadczyny były jednak czymś zdecydowanie poważniejszym i nie chciał, aby
przez jego kolejny chory pomysł, zawalił się związek Wanka.
A patrząc na swoje ostatnie niepowodzenia, był pewien, że nie może
wymyślić czegoś dobrego.
- Jezu, zwariowaliście? - Widocznie i Eisenbichler podzielał jego
zdanie. - Richie może zaplanować ci wieczór kawalerski, a nie zaręczyny.
Andreas wydął usta, obracając w dłoniach kufel z piwem.
- Nikt nie ma takich szalonych pomysłów, jak on, więc wchodzę w to.
Richard?
- Sam nie wiem...
- No weź!
- Ja wiem! - Leyhe z entuzjazmem podniósł rękę, przez co prawie rozlał
swoje piwo. - Lot balonem. Romantyczne i nieoklepane.
Wank skrzywił się.
- Mam lęk wysokości, zapomniałeś? Wystarczy, że muszę ciągle wchodzić
na skocznie.
- Może weekend w Wenecji? - Nie poddawał się Leyhe.
- Kerstin strasznie narzeka, gdy od wilgoci kręcą się jej włosy.
- Podczas nurkowania na Wielkiej Rafie Koralowej?
- Aż tyle nie zarobiłem w tym sezonie.
- Jezu, jak zwykle tylko narzekasz. - Wtrącił Markus.
- To może wynajmij billboard i...
- Na litość boską, Leyhe, ale z ciebie amator. - Westchnął Richard,
słuchając kolejnych pomysłów Stephana. Coś w nim pękło i niczego dobrego to nie
zwiastowało. - Nudzisz. Już tandetne wyskoczenie z tortu z pierścionkiem w ręku
jest lepsze niż szpetny billboard przed blokiem. Albo chociaż...
Nie skończył, bo Wank zerwał się z krzesła i przytulił go z całych sił,
śmiejąc się przy tym wniebogłosy.
- Richie, kurwa, to genialne. Wyskoczę z tortu! Tylko, kto upiecze mi
tort na dwa metry? Nieważne, kolejka na mój koszt!
- Ale ja nie chciałem, wymsknęło...
- Jesteś najlepszy, wiedziałem, że można na ciebie liczyć.
Richard uśmiechnął się z przymusem, czując, że następna katastrofa
jest już blisko.
Ups.
tak, zostaniemy
legendami
zamierzamy zyskać
ich uwagę
jest takie uczucie w
naszych duszach, które nosimy
chodzi o to, by
zostać legendarnymi
____________________
o apolleńku to nie wypali
nie mniej jednak, miło mi Was tu powitać
Cam jak dobrze widzieć Cię z nowym cudeńkiem <3 W którym główną rolę odgrywają niemieccy skakajce, a przede wszystkim taki jeden który ostatnio bryluje i to już nie wyłącznie w mediach społecznościowych XD i proszę mi tu nie nakreślać pesymistycznych wizji, jesteś Ty, jest Richie więc wyjść po prostu musi <3 Zdradzę Ci pewien sekret, do dzisiejszego dnia nie wierzyłam w tego siwego Pana z pokaźnym brzuszkiem uprawiającego nietypowy sport mianowicie włażenie ludziom do domów i to przez komin! Pff i jeszcze wykorzystuje biedne renifery :( W każdym razie przyszło mi zmienić zdanie, bo jakbym miała napisać list i wysłać go tam gdzie nawet diabeł mówi dobranoc XD to pewnie uwzględniłabym punkt z Tobą i niepowtarzalnie Twoim Freitagiem XD a tu proszę mikołajki tuż tuż, a Cam otwiera zupełnie nowy rozdział, całkiem nowej historii. Przyznaj się spółkujesz z tym "fińskim staruszkiem"? Nawet jeśli masz wybaczone bo isia jest tak happy że dzisiaj wybacza wszystko XD Przechodząc do samej historii, jest Ricz, jest Sev, zupełnie nowy Wellinga i taki dobrze znany Wanki, czyli najlepsi z najlepszych z nimieckiej kadry w obsadzie XD Richie przeżywający dołek formy w dodatku na własną rękę, w swoim umyśle. A smutny Rich zasługuje na długie tulenie i tu plus, że trafił na taką mądrą dziewczynę(która nie docenia jego awangardowego nieładu na głowie XD dobrze że nie testuje jej cierpliwości swoim wąsem ale csii, nie wywołujmy wilka z lasu XD) To początek więc wiemy mało czekam na wiecej Ricza w Riczu :D Gorszy sezon, gorsze nastroje cóż więc pozostaje niemieckim skakajcom jak nie alko? Pff nie byli by niemiaszkami XD liczę na ciekawy wątek Welliego, który jak widzę nie będzie przypominał poprzednich wrażlliwych duszyczek o artystycznych zapędach, tylko wręcz przeciwnie pewną siebie młodą gwiazdę znającą swoją wartość. Zapowiada się ciekawie :D Chyba że to tylko pozory i jeszcze nas zaskoczy. Nie mogę nie wspomnieć o Wankim, którego tak brakuje mi w obecnym pucharze świata, tęsknie za dino i jego słodziasznymi momentami z Wellingą <3 Nie powiem zaręczyny i to w sposób wymyślony przez Ricza, odważna rzecz ale czego mogą obawiać się dinozaury? I tu wracamy do Freitaga, który chociaż w nie najlepszym nastroju i tak dał popis swojego wrodzonego geniuszu. Ma się to coś. Przynajmniej przyjaciele mają z niego dobry użytek, a jakby coś złego to nie on. Nikt nie mówił że życie jest proste i wystarczy wyskoczyć z tortu żeby je sobie ułożyć, podobnie ze skokami nie wystarczy ciężko pracować żeby latać najdalej. I życie i skoki są znacznie bardziej skomplikowane ale Richardowi się uda, prawda? Nawet po najciemniejszej nocy w końcu musi wzejść słońce. Pozdrawiam i ściskam mocno Cam! Niech moc Richa będzie z tobą <3 ~isia
OdpowiedzUsuńJejku Kam, ja tak bardzo kocham, jak piszesz ♥
OdpowiedzUsuń(i tak bardzo nie umiem już w komentarze)
Dojcze nie są moim ulubionym teamem generalnie, w zasadzie to ostatnio lubię tam tylko Richarda i Wellingera.
Kurde, rozumiem Richarda tak bardzo, takie totalne rozczarowanie samym sobą dobija nieziemsko. Dobrze, że Ricz ma kogoś, kto daje mu szczęście, nawet jeśli nie umie pocieszyć, to po prostu jest obok, kocha. Tylko nie widzę chyba Marlene w bohaterach, więc obawiam się, że Riczlenowa sielanka szybko się zakończy i biedny Ricz będzie jeszcze bardziej smutny:C
Kurde, nie umiem w komentarze a semantyka kognitywna wyprała mi mózg, ale Kam, Twoje pisanie jest takie dobre i tak uwielbiam♥
Grin (zalogowana na studenckiego maila więc walę z anonima xd)
totalnie nie umiem w komentarze, ale twój Rich jest tak przeuroczy, że nie mogłam ci tego nie napisać.
OdpowiedzUsuńfajnie, że ma obok siebie Marlene, która jest takim światełkiem, wsparciem i ucieczką, kiedy męczą go niepowodzenia i rozczarowanie samym sobą. razem tworzą - tak mi się wydaje - naprawdę fajną parę i trochę się boję, że wkrótce ta sielanka się skończy, za dobrze by było, gdyby zostali razem do samiutkiego końca.
i - o rajuśku, jaki Wanki!!! ja mu mogę upiec ten dwumetrowy tort i Kirsten będzie zachwycona!!!
te kometki to bardzo wypał, co to za narzekanie na twitterze, pisz i nie jęcz, ja tu czekam na kolejny rozdział i obiecuję, że postaram się przypomnieć sobie jak się kiedyś pisało komentarze. ściskam mocno <3
Nie spodziewałam się tego, muszę przyznać :D ale jestem tak pozytywnie zaskoczona, że ojeju! Podoba mi się to, że kompletnie oddzielnie traktujesz historie i charaktery bohaterów swoich opowiadań :D dzięki temu jest duużo świeżości, ale jednocześnie te postacie nie straciły swojego uroku. Po tym rozdziale stwierdzam już na 100%, że też jestem fanką twojego pisania ^^ jestem ciekawa kolejnego rozdziału i już się niecierpliwię!
OdpowiedzUsuńProszę, proszę, proszę, nie każ nam długo czekać!
Jest idealnie. No po prostu idealnie!
OdpowiedzUsuńNie dość, że opowiadanie jest o moich ukochanych Niemcach, to jeszcze jest pięknie napisane, i to z humorem! I to z nie byle jakim humorem.
To Rysiu ma aż takie pomysły? Fajnie. Ale w sumie nie chciałabym żeby mi się chłopak oświadczył w ten sposób. Szkoda tortu...tyle słodyczy poszłoby w sufit ;p;p
Trochę mi żal, że Rysiu aż tak krytycznie patrzy na siebie i swoje skoki. Raz jest dobrze, a raz źle. Skoki to raczej ciężka dyscyplina. Niech się tyle nie martwi, tylko pilnuje Marlene... (coś mi się tak wydaje: że jak się wali, to z każdej strony na raz. Chyba że ona będzie właśnie tą stabilną i pewną ostoją i skałą w tym związku).
Dobra, tyle mojego teoretyzowania. Jakby coś, zapraszam do siebie. Może znajdziesz tam coś ciekawego?
niedorosla-milosc.blogspot.com